Strony

wtorek, 23 czerwca 2015

Recenzja #51: Collide - Gail McHugh



Tytuł: Collide #1 - Collide
Autor: Gail McHugh
Wydawnictwo, rok wydania: Akurat, 2015
Ilość stron: 368

Jej umysł na próżno walczył z tym, o czym doskonale wiedziało jej ciało: pragnęła go, i to bardzo.

Zaraz po ukończeniu college'u, Emily spotyka dotkliwy cios: niespodziewanie umiera jej matka. Emily przeprowadza się ze swoim chłopakiem do Nowego Jorku, by zacząć życie od nowa. Co prawda wewnętrzny głos zaleca jej ostrożność, ale Dillon w ciężkich chwilach był dla niej tak dobry i troskliwy, że dziewczyna postanawia związać z nim swój los.

W Nowym Jorku poznaje Gavina – seksownego, czarującego playboya. Już podczas pierwszego, krótkiego spotkania udaje mu się rozpalić zmysły Emily. Dziewczyna jest rozdarta między lojalnością do dotychczasowego partnera, od którego nigdy nie zaznała niczego złego, a namiętnością do przystojnego zdobywcy serc. Sytuacja szybko się komplikuje, ponieważ z biegiem czasu Dillon zaczyna coraz częściej ujawniać swoją prawdziwą, mroczną naturę, a z kolei nadzwyczajna atrakcyjność i namiętność Gavina okazuje się jedynie maską, za którą kryje się bolesna przeszłość. Rozdarta wewnętrznie Emily musi szybko podjąć decyzję, którego z nich wybrać. Cokolwiek zrobi, jedno jest pewne: ból rozstania pozostanie z nią już na zawsze.


Czasem niewłaściwe rzeczy prowadzą nas do właściwych ludzi.

Dopóki nie dostałyśmy propozycji przeczytania Collide, nawet o niej nie wiedziałam. Teraz wiem co bym straciła. A straciłabym szansę na przeczytanie bardzo dobrej książki, która przywróciła mnie do czytania po chwilowym zawieszeniu.
Poznajemy Emily w chwili, gdy przeprowadza się do Nowego Jorku. Wie, że jej życie się zmieni, nie ma jednak pojęcia jak bardzo. Gdy poznaje Gavina próbuje walczyć z uczuciami do niego, jednak na próżno. Czy ta historia może skończyć się dobrze? Czy niewłaściwa rzecz może nas zaprowadzić do właściwej osoby?
 
Emily – chyba naprawdę nigdy nie spotkałam w książce bardziej naiwnej bohaterki. A po Tessie z serii After nie sądziłam, że może być gorzej. Czasem zastanawiałam się czy ona naprawdę nie widzi tego co się wokół niej dzieje, czy po prostu nie chce widzieć. Niemożliwie irytowała mnie będąc popychanką Dillona, wierzyła w każde jego słowo, choć jednocześnie coś nie do końca jej w tym pasowało. Nie potrafiłam zrozumieć tego co nią kierowało, a jej zachowania bywały infantylne. Lubiłam za to jej chwile z Gavinem, widać, że czuła się przy nim naturalnie i w tych momentach wzbudzała moją sympatię.
Natomiast Gavin to ideał faceta, przystojny, wygadany, zabawny, romantyczny, jednocześnie mający wolne relacje z kobietami, by załatać dziurę po złamanym sercu. Bywał arogancki, ale swoją uczuciowością nadrabiał wszystko. Niejednokrotnie śmiałam się z jego przekomarzań z Em i płakałam, gdy był załamany. Wkradł się do mojego serca i czuję, że zagości z nim razem z Ridgem z Maybe Someday.


Dillon to dupek, choć to może za delikatnie powiedziane. Już od pierwszych stron wzbudzał moją niechęć i czułam, że od takiego faceta powinno się trzymać z daleka. Manipuluje Emily, mąci jej w głowie, jest zaborczy, agresywny, nierzadko pijany, a prawdopodobnie nawet zdradza swoją dziewczynę. Może i rzeczywiście kocha Em, ale po tym wszystkim co zrobił, na jej miejscu uciekałabym jak najdalej.
Postacie takie jak Trevor, Olivia i Fallon nie były tłem dla całej historii, a wręcz przeciwnie – brały w niej czynny udział. Świetnie uzupełniali wszystkie wydarzenia, a same charaktery były bardzo dobrze dopracowane.

Autorka doskonale oddała uczucia bohaterów, które odczuwali w poszczególnych sytuacjach. Dzięki jej opisom Nowego Jorku mogłam się poczuć, jakbym rzeczywiście w nim była. Gail McHugh napisała powieść z pewną lekkością, która pozwala czytelnikowi na szybkie czytanie, ale jednocześnie nie bagatelizowała rozterek bohaterów. Momentami historia przypominała mi wyżej wspomnianą serię After i Dźwięk ocalenia. Jednak nie tak wiele ma z nimi wspólnego. Podobał mi się też to, że jednocześnie mogliśmy poznawać myśli Emily i Gavina, dało nam to lepszy wgląd w sytuację i umysł głównych bohaterów.
Jedyne mankamenty to irytująca główna bohaterka oraz koniec, który prosi się o dokończenie tu i teraz. Nawet ten dodatkowy rozdział nie zdołał zadowolić mojej chęci na kontynuację, a wręcz przeciwnie, rozbudził ją jeszcze bardziej. Nie podobało mi się też, gdy autorka nie opisywała pewnych zdarzeń i pokazywała nam tylko ich konsekwencje, a czytelnik sam musiał się domyślać co się wydarzyło.

Collied mogę szczerze polecić. Niesamowicie wciąga (sprawdzona informacja – skończyłam ją o 4 nad ranem!), pobudza naszą wyobraźnię zabierając nas w zupełnie inny świat i pozwala na przeżywanie wszystkiego razem z bohaterami. Pomijając te kilka wad, których niektórzy z was mogą nawet nie zauważyć, naprawdę mi się podobała i ciągle nie mogę po niej ochłonąć. Także bierzcie się do czytania, bo warto! ;)

Los i ścieżki, które pojawiają się przed nami.
To jak wielka układanka, gdzie w końcu wszystko się dopasuje.


Za możliwość przeczytania książki dziękujemy:



6 komentarzy:

  1. Nie słyszałam o tej książce, ale wydaje się być ciekawa ;))
    świetnie napisana recenzja :D

    justsayhei.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jest o niej szczególnie głośno, a szkoda, bo to naprawdę ciekawa książka. ;)
      Dziękuję! ^^

      Usuń
  2. Czytam, a raczej męczę ją już tydzień, ale utknęłam w połowie. No po prostu nie mogę, Emily jest taka głupia i niezdecydowana i naiwna i... aż się zapowietrzyłam ;P nie wiem czy książka wkurza mnie czy to bohaterka mnie wkurza, ale to jest chyba jedna z tych książek, której nigdy nie skończę czytać i nawet nie będzie mi z tego powodu jakoś przykro ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doskonale Cię rozumiem, haha! Ja jakoś starałam się ją ignorować i książka od razu wydała się lepsza. ^^

      Usuń
    2. Nie da sie tego ignorowac, a Debillion? Przezwisko idealnie pasuje! Jedyny Gavin ciekawy ale ciezko sie czyta ksiazke, ktora ma tyle minusow a tak malo plusow :) moze kiedys uda mi sie ja skonczyc ale jestem nia zbyt rozczarowana zeby to w tej chwili chocby brac pod uwage :)

      Usuń
    3. To też zależy od osoby, mi się na szczęście to udało. Debillion to chyba najgorsza postać z jaką miałam styczność..
      Ja musiałam się do niej zabrać po raz drugi po kilku dniach i wtedy już mnie bardziej przekonała. Mam nadzieję, że Ci się uda. ^^

      Usuń