czwartek, 17 grudnia 2015

Recenzja #74 : Origin - Jennifer L. Armentrout



Tytuł: Lux #5 - Origin
Autor: Jennifer L. Armentrout
Wydawnictwo, rok wydania: Filia, 2015 
Ilość stron: 464


Po udanej, lecz katastrofalnej w skutkach wyprawie do Mount Weather, będzie musiał zmierzyć się z brutalnym faktem. Katy już nie ma. Została porwana. Odnalezienie jej staje się jego głównym celem. Czy pozbędzie się każdego, kto stanie mu na drodze? Bez problemu. Czy zrówna z ziemią cały świat, by ją odnaleźć? Bardzo chętnie. Czy zdemaskuje kosmitów? Z przyjemnością.
Katy musi tylko przeżyć.
Wśród wrogów, by się wydostać, Katy musi się przystosować. W końcu nie wszystkie słowa grupy Daedalus brzmią jak szaleństwo. Mimo to, ich cele są przerażające, a wszystko, co mówią, jest bardzo niepokojące. Kto tak naprawdę jest zły? Daedalus? Ludzie? Czy Luksjanie?
Razem stawią czoła wszystkiemu.
Jednak najbardziej niebezpiecznym wrogiem jest ten, kogo znali od zawsze. Gdy prawda wyjdzie na jaw, po której stronie się opowiedzą?



Nigdy nikogo do końca nie poznasz.


Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Obsydian w bibliotece wcale nie miałam zamiaru go wypożyczać. Opis fajny, okładka zachęcająca, tylko jakoś ci kosmici mnie nie przekonywali.. Ale czemu nie? I można by stwierdzić, że to jedna z najlepszych decyzji jakie kiedykolwiek podjęłam. Zakochałam się w serii o Daemonie i Katy od pierwszych stron.
 Jednak, że od tego pierwszego przeczytania minął rok, nie przeczytałam do tej pory ani Originu, ani Opposition, musiałam to nadrobić i przypomnieć sobie poprzednie tomy. Skończyło się to kilkoma nieprzespanymi nocami, ale było warto!
 W tym tomie dowiadujemy się co tak naprawdę Daemon jest w stanie zrobić dla Kat po tym jak została uwięziona w Daedalusie. Tutaj mamy dużo więcej akcji, niebezpieczeństwa i zdrady tych, których najmniej byśmy się spodziewali.. Są to konsekwencje wyborów jakich dokonali główni bohaterowie. Czeka Was tu wiele zwrotów akcji, niespodzianek, zarówno przyjemnych, jak i mniej przyjemnych.
 
Kat przeszła daleką drogę od kiedy zapukała do drzwi Daemona.. Bardzo się zmieniła, wydoroślała, zdecydowała co jest dla niej najważniejsze i o co warto walczyć, wyznaczyła swoje własne granice. Pokazała jak silną jest dziewczyną, podziwiam w niej to, gdyż przeszła niemało, a mimo to dalej się nie poddawała.
Daemon także bardzo się zmienił od początku serii. Przemienił się z typowego dupka na faceta, który dba o swoją ukochaną, jest w stanie zrobić dla niej wszystko i przy okazji jest przy tym niebywale słodki. Oczywiście zachował też swój temperament, jako że bez tego Daemon nie byłby Daemonem. Jest jednym z moich wielu książkowych mężów, bo jak tu go nie uwielbiać?

W Originie pojawia nam się jeszcze więcej nowych postaci. Do moich najbardziej ulubionych postaci dołączył Archer. Chociaż powinien być wobec Kat nieczuły, to pomagał jej jak tylko mógł. No i był uroczy, a jego kłótnie z Daemonem był przezabawne. W tym tomie dużo bardziej polubiłam Luca, który pojawiał się więcej. Jego poczucie humoru było niebywale oryginalne, ale dzięki temu zawsze udało mu się rozładowywać napięte sytuacje. Jednak trudno było mu do końca zaufać i nazwać przyjacielem.


Czasami słowa były takie banalne. Potrafiły być potężne, ale w tak wyjątkowych sytuacjach jak ta słowa nic nie znaczyły.

 
Origin, w odróżnieniu do poprzednich tomów, jest podzielony na punkty widzenia zarówno Kat, jak i Daemona.  Jest to tylko dodatkowy plus, bo kto nie chciałby więcej genialnej logiki Blacka?
Miałam okazję przeczytać książki J. Lynn zanim dowiedziałam się, że jej prawdziwe nazwisko to Jennifer L. Armentrout. I wszystkie jej książki są świetnie napisane, płynnie i z łatwością się je czyta, bez trudu można sobie wszystko wyobrazić. Do tego autorka tak gra nam na emocjach, że zmieniają nam się z prędkością światła (ah ta gra słów). Przeżywałam każde wydarzenie razem z bohaterami, jakbym rzeczywiście tam z nimi była. Choć był to trochę wyczerpujące, to jednak w pozytywnym sensie. A koniec już z pewnością zagrał każdemu czytelnikowi na emocjach, bo jest się dosłownie zmuszonym do natychmiastowego sięgnięcia po piąty tom.
Wprawdzie ta seria głównie pozwala dobrze się bawić czytelnikowi, to nie brakuje z niej delikatnego przesłania. Nigdy nie wiemy komu tak naprawdę możemy zaufać i do czego będziemy zdolni w sytuacjach niebezpiecznych.
 Seria Lux jest w dziesiątce moich ulubionych książek i trudno będzie ją stamtąd zrzucić. Uwielbiam twórczość pani Armentrout (czy też J. Lynn) i z pewnością przeczytam cokolwiek, co wyjdzie spod jej pióra. Niewiele książek pozostawia mnie jednocześnie całkowicie wypaloną, ale i szczęśliwą z takiego obrotu sprawy. Mogę Was tylko zachęcić do przeczytania, bo jak najbardziej warto. Kac książkowy gwarantowany.


  To zabawne, że do takich wniosków dochodzi się najczęściej na końcu, gdy sytuacja jest najgorsza. Gdy twoje uczucia są najsilniejsze, nie powiesz o tym na głos, nie zrobisz tego, co trzeba. Dopiero po fakcie, gdy jest już za późno, zauważa się, co trzeba było zrobić lub powiedzieć.


2 komentarze:

  1. Lubię "Lux", ale w tym tomie Armentrout trochę mi zepsuła Deamona - te fragmenty z jego perspektywy chwilami mocno irytowały. Bywało, że zachowywał się i myślał jak jakaś egzaltowana panienka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Według mnie Daemon był po prostu sobą. Inaczej się odczuwa całe rozdziały z jego pov, bo wcześniej tego nie było. :)

      Usuń